Całe życie słyszę — Wierzysz, że jesteś pisarka, a jastes
Asli Erdogan: Całe życie słyszę — Wierzysz, że jesteś pisarką, a jesteś wariatką!
Mąż mnie zostawił, bo nie mógł znieść tego, że piszę każdej nocy, że ze sobą nie sypiamy. Nawet nie zauważyłam jego odejścia, byłam tak bardzo zanurzona w narracji — rozmowa z turecką pisarką i dziennikarką Asli Erdogan
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
Dołączamy do międzynarodowych protestów i głosów zaniepokojenia płynących ze strony PEN International i innych organizacji stających w obronie praw człowieka w odpowiedzi na niedawne aresztowanie z powodu jej domniemanej działalności terrorystycznej Asli Erdogan — pisarki, publicystki, działaczki praw człowieka i stypendystki Programu ICORN w Krakowie. Podpisz petycję i podaj dalej! Petycja dostępna TU
Spotykamy się w Krakowie, bo tutaj azyl zaoferował pani ICORN — program gwarantujący roczną rezydencję pisarzom prześladowanym w krajach pochodzenia. Co pani groziło w Turcji?
W 2011 r. zaczęłam pisać dla kurdyjskiej gazety Ozgur Gundem. To była ryzykowna decyzja — gazetę zamykano wcześniej 20 razy, zawsze gdy rejestrowała się pod nową nazwą. Ponad 80 współpracowników i pracowników redakcji zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach, połowa z nich to publicyści i dziennikarze, a połowa — kurierzy rozwożący gazetę. Wszyscy zginęli w latach 90., gdy walka Turcji z Kurdami żądającymi autonomii, była u szczytu. Sytuacja poprawiła się w 2002 r., za pierwszej kadencji rządu Erdogana. To był najspokojniejszy czas w moim życiu.
Gdy w 2007 r. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju ponownie wygrała wybory, zaszły zmiany. Turcja przyjęła nowe przepisy antyterrorystyczne, na podstawie których można aresztować każdego, nawet jeśli nie jest członkiem organizacji terrorystycznej. Wystarczy, że werbalnie wspiera cele takiej organizacji.
Jeśli więc publicznie wspierasz autonomię Kurdów — jesteś traktowany jak bojownik Kurdyjskiej Partii Pracy, nawet gdybyś w życiu nie widział broni. Kiedy pierwszy raz przestrzegałam publicznie przed konsekwencjami tych przepisów na forum międzynarodowym, nikt nie dał mi wiary. Od tego czasu liczba osób aresztowanych i postawionych w stan oskarżenia na podstawie tego przepisu wzrosła do 8 tys.
Dziennikarze w Turcji stąpają po kruchym lodzie — od roku 2006 praktycznie nie ma w Turcji wolnej prasy. Od tamtej pory — niezależnie od tego, co piszę — nie mam kontroli nad tym, co mnie spotka.
Grożono pani?
Grożono mi wcześniej — od 1998 r. Od 2011 r. — rutynowo. Wtedy zatrudnił mnie turecki magazyn Radikal.
Byłam symbolem zmian — wcześniej felietonistą zostawał zwykle mężczyzna, uznany publicysta lub dziennikarz z wieloletnim stażem. A redakcja Radikala zatrudniła dwie młode pisarki. Jedna sarkastyczna, ja — emocjonalna i liryczna. W tekstach dotykałyśmy tabu: więzienia za poglądy, tortury, porwania.
Pierwsza skierowana do mnie groźba nadeszła w dniu, gdy opublikowano mój tekst o zgwałconej przez tureckiego żołnierza Kurdyjce. Byłam zaskoczona — nie zrozumiałam, że to groźba. Zadzwonił telefon, a głos w słuchawce zapytał: Czy jest Bayram?. To imię szefa policji politycznej. Wówczas tego nie wiedziałam, więc odpowiedziałam naiwnie: Nie ma tu żadnego Bayrama.
Następnego tygodnia pisałam o 17 torturowanych kurdyjskich uczniach szkoły średniej. Dwa dni później zadzwonił ten sam mężczyzna i powtórzył to samo. Zrozumiałam. Od pojawienia się tekstu o ofierze policji, która zmarła podczas tortur, za każdym razem, gdy wchodziłam do mieszkania, odbierałam głuchy telefon.
Asli Erdogan , fot . Mateusz Skwarczek
Ile to trwało?
Tygodniami. Wreszcie, tuż przed moim zwolnieniem, po tekście na temat strajków głodowych w tureckich więzieniach w 2013 r., w których zmarło ponad 200 osób, przed moim domem zaparkował policyjny samochód.
Pilnowano mnie na dwie zmiany przez dziesięć dni. Przyjeżdżali po cywilnemu, ale krótkofalówki rozkręcali tak, że nie można było spać w nocy. Błagałam w myślach, żeby weszli i mnie zabrali.
Tuż po tym wydarzeniu zostałam zwolniona. Zatrudniłam się w Ozgur Gundem — zaczęłam bardzo ostrożnie, znów robiąc research o więzieniach, ale gazeta nie była w najlepszym stanie ze względu na aresztowania dziennikarzy. Przez 35 nocy czekałam na aresztowanie, aż redaktorzy powiedzieli: Aslan, wyjedź.
Dostali przeciek?
Mieli doświadczenie. Gazetę faktycznie zamknięto. Aresztowali nawet księgową, spędziła dwa lata w więzieniu podejrzana o terroryzm. Wyjechałam do Szwajcarii, a stamtąd do Austrii, gdzie dostałam ochronę. Czekałam na odpowiedź z ICORN—u, ale wróciłam do Turcji, bo nie mogłam znieść wygnania. Turecki ambasador w Austrii gwarantował mi wolność. Ale cztery dni po moim powrocie zaczęły się protesty w parku Gezi. Spędziłam na ulicach 14 dni, do dzisiaj mam na dłoniach ślady po kwasie. Gdy ICORN odpowiedział, że oferują mi azyl, uznałam, że go nie potrzebuję. Wciąż stawałam w organizowanych w różnych miejscach łańcuchach pokoju i już w październiku zaczęłam dostawać groźby — w sumie trzy tysiące telefonów. Turecka armia ostrzelała kurdyjskie miasta, aresztowano moich przyjaciół, więc odpisałam ICORN—owi, że nie czuję się bezpiecznie i chcę wyjechać. Jestem pisarką — boję się policji i boję się więzienia, nie pisałam się na taki los.
Jak docierała pani do bohaterów swoich tekstów? Jest pani Turczynką.
Miałam swoje kontakty. Przez pierwsze lata pracy w zawodzie bardzo się przykładałam. Jeździłam w miejsca, do których nie wybrali się inni dziennikarze, całkowicie pod kurdyjską kontrolą. Miałam znajomych na lewicy oraz w różnych nielegalnych kurdyjskich grupach. Ufano mi. Ludzie zaczęli zabiegać o moją uwagę. To był niekończący się ciąg telefonów: głównie matki i ojcowie. Historie o zaginięciach i więzieniach.
Zaczęli też pisać więźniowie, którzy okazali się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Dostałam ponad 500 listów. Pisali po moim odejściu z Radikala i po swoim wyjściu z więzienia. Pewien mężczyzna znalazł mnie, gdy mieszkałam gdzieś w Europie, tylko po to, żeby powiedzieć: Byłaś mi wówczas jedyną przyjaciółką. Twardzi bojownicy przychodzą do mnie z zaszklonymi oczami.
Korzystałam ze wszystkich dostępnych źródeł informacji — łącznie ze studiowaniem statystyk najczęstszych więziennych chorób i obrażeń.
Jedna z pani książek, Kamienny zamek, to studium opresji. Francuska prasa pisała o niej elegia dla ofiar tortur. Napisała ją pani pod wpływem tych historii?
Doświadczenie opresji jest we mnie zakorzenione dużo głębiej. Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest widok dwóch ciężarówek, z których wyskakują uzbrojeni żołnierze i biegną w kierunku naszego domu. Ja mam cztery i pół roku, matka krzyczy, ojciec wybiega i kładzie się na trawie, żeby nas ochronić. Żołnierze zabrali go na kilka godzin. Ojciec był aktywnym liderem lewicowego związku studentów. Wrócił, bo szukali kogoś innego.
Wychowywałam się w przemocowym państwie. Przez to mój ojciec sam stał się przemocowy. Pamiętam, jak rzuca w moją matkę butelkami i atakuje tasakiem do mięsa, a ja piszczę i próbuję go powstrzymać. Wyprowadzała się od niego kilkadziesiąt razy.
Rodzice zasiali we mnie swoje lewicowe ideały, a potem je porzucili. Mój ojciec jest dziś nacjonalistą. Do tego stopnia, że zgłosił do prokuratury fakt, iż publicznie przepraszałam za ludobójstwo Ormian. Według tureckiego kodeksu karnego to przestępstwo obrazy tureckości, za które grozi pół roku więzienia. Prokurator umorzył sprawę, a ja i ojciec nie rozmawiamy ze sobą.
Byłam bardzo samotnym dzieckiem. Gdy miałam cztery lata, odkryto, że mam wysokie IQ, ale bardzo niski poziom kompetencji społecznych. Byłam chorobliwą introwertyczką. Rodzicom polecono wysłać mnie do szkoły zagranicznej, żeby rozwijać moją inteligencję i chronić wrażliwą osobowość. Nie przejęli się tym.
Czytałam pasjami, w literaturze znajdowałam azyl. Ale gdy opublikowano moją pierwszą książkę, to — mimo że okazała się rewelacją — chciałam się zapaść pod ziemię.
Nie było jasne, że zostanie pani pisarką. Jest pani fizyczką z wykształcenia, która rzuciła dla pisania obiecującą karierę w CERN.
Byłam tam potwornie nieszczęśliwa. Myślałam naiwnie, że będziemy dyskutować o Einsteinie, Higgsie i wszechświecie, a okazało się, że znalazłam się w męskim gnieździe szerszeni — najbardziej ambitnym, agresywnym, skupionym na karierze punkcie na mapie Europy. Tam potencjalnie każdy jest noblistą, w którego inwestuje się miliony dolarów. Czego innego mogłam się spodziewać? Że będziemy dla siebie mili?
W CERN powstała moja pierwsza książka — Cudowny mandaryn.
Aby się bronić przed depresją, pisałam całymi nocami. Piłam alkohol i paliłam haszysz, żeby w ogóle zasnąć.
Bohaterka pierwszej książki to jednooka migrantka. Nie poznajemy jej całej historii — nie wiadomo, jak się znalazła w Genewie i jak straciła oko. Oko jest metaforą — chociaż czerpałam z własnego doświadczenia, bo w Szwajcarii odkleiła mi się rogówka i prawie straciłam wzrok. Bałam się, że będę widzieć świat w połowie i moje historie będą ciemne. Cudowny mandaryn jest przede wszystkim o rozszczepieniu.
Pracowałam w niej głównie nad tym, co w pełni udało się dopiero w Mieście w karmazynowej pelerynie — żeby zatrzeć granice między tym, co dla bohaterki wewnętrzne, a tym, co zewnętrzne. Co się jej przydarza, a co sobie wyobraża. Dlatego moje książki nie są linearne, narracja zatacza w nich kręgi.
Tą książką sama siebie zaskoczyłam — nie byłam na uchodźstwie, ale dałam temu głos. Prawdopodobnie dlatego, że byłam młodsza i bardziej otwarta na własne doświadczenia — Turczynki w sercu Europy.
Ale nie rzuciła pani wtedy fizyki, tylko wyjechała do Brazylii robić doktorat z fizyki cząstek elementarnych.
Wiem, że w mojej notce biograficznej ten wyjazd wygląda tak, jakbym go planowała w celu rozwoju własnej kariery. Ale ja uciekłam do Brazylii.
Wcześniej wróciłam z CERN do Turcji i w barze reggae poznałam imigranta z Afryki Północnej, Soukounę, zakochałam się.
Soukouna pochodził z pierwszej grupy afrykańskich migrantów w Turcji, więc doświadczyliśmy wszystkich możliwych problemów — najść policji i potwornego rasizmu. Szliśmy ulicami za rękę, a ludzie pluli mi w twarz, próbowali uderzyć, nazywali dziwką.
W 1998 r. nigeryjski imigrant zginął w tureckim więzieniu, a 157 innych Afrykanów zostało umieszczonych w obozie na granicy syryjsko—tureckiej. Twierdziłam, że to obóz koncentracyjny — nikt nie postawił im żadnych zarzutów, nie było sędziego ani procesu. Byłam jedynym świadkiem. Chciałam o tym napisać, ale nie byłam wtedy dziennikarką, tylko fizyczką. Cała Turcja milczała, a ja słałam listy do Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców. Bezskutecznie. Narażałam też siebie i Soukounę, który został poza obozem.
Soukouna zaczął handlować narkotykami — nigdy nie wiedziałam, czy do naszego mieszkania wchodzą służby specjalne czy mafia.
W tym czasie jeden z tych, którzy weszli do mieszkania, mnie zgwałcił, a potem szantażował, że wszystkim o tym powie. Milczałam przez lata.
Obydwoje z Soukouną chcieliśmy uciec. Mnie się udało, bo miałam koneksje. Poprosiłam kolegę, żeby wywiózł mnie z Turcji. Powiedział, że instytut w Rio de Janeiro kompletuje zespół fizyków bozonu Higgsa. To była moja specjalność i okazja, żeby ukończyć doktorat. Dwa miesiące później byłam już w Brazylii. Soukouna rok później zaginął, a ja zostałam z potwornym poczuciem winy.
Ze Stambułu przywiozłam do Brazylii swoją drugą powieść The Shell Man napisaną w afrykańskim getcie. Nie mogłam na nią patrzeć. Choć tak się bałam najścia policji, że pisałam ją w 16—kartkowych notesach i od razu po zapisaniu oddawałam matce.
Wszędzie znajduje panią nieszczęście, a ja naiwnie myślałam, że to dopiero w Rio wydarzyło się coś tak dramatycznego, że napisała pani bestsellerowe Miasto w karmazynowej pelerynie.
Rio nie jest najbardziej gościnnym miastem dla migrantki — piękne, ale zabójcze. Każdego miesiąca natykałam się na zwłoki osób zamordowanych w rabunkach. Mnie również okradziono z bronią w ręku. Dziś twierdzę, że to był jedyny mężczyzna w moim życiu, który do mnie celował i odpuścił. Trzymał mnie na celowniku ponad pięć minut, podczas których walczyłam z jego kolegą, ale nie zabił.
Rzuciłam fizykę. Miałam wreszcie czas, by pomyśleć, co się ze mną dzieje. Pracowałam, żeby się utrzymać i podążałam śladem tego, co mnie przerażało — śmierci.
Bohaterka Miasta w karmazynowej pelerynie Ozgur stwarza swoją narracyjną wersję — kogoś, kogo nawet nie potrafi nazwać. Pisze o nim O. O w tureckim jest pierwszą literą w wyrazach: śmierć, inny, przedmiot i Eurydyka. Chciałam napisać książkę o śmiertelności i pragnieniu sprawowania nad nią kontroli, o Orfeuszu i Eurydyce. Ozgur jest w tej powieści Orfeuszem, a Eurydyką — jej narracyjna wersja. Ozgur z potrzeby kontrolowania własnego losu opisuje też własną śmierć, a ta ją w końcu spotyka.
Ozgur znaczy wolna. Gdy pod koniec pisania znalazłam jej w końcu imię, zrozumiałam, że od miesięcy piszę o wolności. Ozgur zadaje często pytanie: Dlaczego piszę?. Odpowiadam na to sceną, która przedstawia głodującego mężczyznę zjadającego własne wymiociny. Wtedy Ozgur rozumie, że pisze o sobie. Mówi: Nie mogę opisać czyjegoś głodu, bo znam tylko swój. Tego się nauczyłam w Rio — że nie ma w pisaniu altruizmu.
Wyjechała pani, bo miała dość?
Wyjechałam jako szczęśliwa mężatka. Spotkałam Amerykanina — Matthew. Wróciliśmy razem do Stambułu. Tu zaczęłam pisać Miasto w karmazynowej pelerynie i potwornie chorować. Schudłam do 44 kilogramów, co chwila mdlałam. Wszyscy myśleli, że mam anoreksję i tak odreagowuję gwałt. Nie potrafiłam ich przekonać, że nie jestem anorektyczką.
W połowie książki odszedł mój mąż. Nie mógł znieść tego, że piszę każdej nocy, że ze sobą nie sypiamy — z powodu spadku wagi moje ciało nie wydzielało hormonów płciowych. Nawet nie zauważyłam jego odejścia, byłam tak bardzo zanurzona w narracji. Chciałam umrzeć jak Ozgur. Miesiącami wracałam do życia. Zaczęłam od opłacenia rachunków za elektryczność. Moje mieszkanie wyglądało jak śmietnik.
Pewnego dnia Matthew wyciągał mnie z łóżka, krzycząc: Zacznij jeść! Wierzysz, że jesteś pisarką, a jesteś wariatką!. To jest zarzut, który słyszę przez całe życie.
20 lat później mogę powiedzieć, że Matthew się mylił — pisałam wtedy bestseller i, jak się później okazało, miałam guza przysadki. Widać go w języku tej książki — jest bardzo cielesna. Dlatego nigdy nie mogłabym tak pisać ponownie, bo nigdy więcej nie byłam tak bliska śmierci — to praca pisarki, która próbuje zawrzeć pokój z własnym ciałem.
Czy pani znajomość fizyki jest jakoś obecna w pani literaturze?
Świadomie — nie. Szanuję i fizykę, i literaturę, obie kocham, ale je rozdzielam. Nie szafuję w książkach znajomością fizyki, nie cierpię popisywania się. Mam traumatyczne wspomnienia związane ze światem fizyków, od tego świata się odcięłam. Ale widzę w swoich książkach osobę praktykującą fizykę, w szczególności w Cudownym mandarynie, którego pisałam w CERN. Sposób, w jaki używam tam symetrii: noc — dzień, narrator — narratorka, światło — cień, to fizyk we mnie. W Mieście w karmazynowej pelerynie jest także scena, w której opis wieczoru w Rio staje się metaforą życia i śmierci. Ozgur umiera w jednym, niezwykle długim zdaniu, opisując życie. To prawie oda. Zaczyna się wieczór w Rio: uliczne dzieciaki szukają swoich matek, ludzie toczą beczki z piwem, tłoczą się w autobusach. Mamy w fizyce funkcję zwaną deltą Diraca — matematyczny model nieskończenie wąskiego impulsu. Na wykresie wygląda jak krzywa, która zwęża się tak mocno, że czas na wykresie wynosi 0. Wtedy krzywa wystrzela w kierunku nieskończoności. Kocham ten wykres. Poznałam go na studiach magisterskich, jest częścią studiów dotyczących mechaniki kwantowej. Dla większości osób to narzędzie matematyczne, ja byłam oczarowana. Uważam, że jest piękny i bardzo pasuje do opisu życia w chwili śmierci.
Co pani pisze w Krakowie?
Chciałam napisać opowiadanie na podstawie prac Brunona Schulza — odkryłam go niedawno, jest w Turcji nieznany.
Ale we wrześniu pojechałam do Turcji, do Cizre — małej miejscowości w Kurdystanie. Wojska tureckie przeprowadziły tam operację militarną przeciw Komunistycznej Partii Kurdystanu, w praktyce — przeciw cywilom. Razem z przedstawicielami tureckiej Ludowej Partii Demokratycznej chciałam się dostać do miasta, ale blokada wojskowa zatrzymała nas 100 km od celu. W Cizre przez dwa tygodnie obowiązywała godzina policyjna. Ludzie nie mogli pogrzebać swoich zmarłych. Wiem o matce, która do pogrzebu trzymała ciało swojego zmarłego dziecka w lodówce.
Wróciłam do Krakowa i zaczęłam mieć obsesyjne myśli o Auschwitz. Czytałam w Krakowie mnóstwo na temat obozów koncentracyjnych, ale nie chciałam o nich pisać, bo nie chciałam być nielojalna wobec Polski, z którą są niesprawiedliwie kojarzone.
Ale podróż do Cizre nie zostawiła mi wyboru. Jest w moich myślach wyłącznie wojna. To nowela o podróży, która zaczyna się 50 km od Auschwitz, czyli w Krakowie, i kończy na wojskowej barykadzie 50 km od Cizre. Jest o życiu z umarłymi. O dziurach po kulach, przez które wyglądają oczy umarłych. Prawie ją skończyłam. Rzecz, która nie miała być napisana.
Źle sypiam w nocy. Słyszę pociąg, który przejeżdża nieopodal mojego mieszkania o 5.07 — wyobrażam sobie, że to pociąg z więźniami. To więźniowie pamięci. Jeździ już 70 lat i nigdy się nie zatrzymuje. Widzi pani? To są moje tematy: rany, utrata, rozszczepienie, niesymetria, niewola. I umarli.
Widzę to rozszczepienie między innymi tak: jest pani na uchodźstwie, a jednocześnie otrzymała w Turcji najwyżej cenione tam nagrody literackie. Nie rozumiem.
To ogromnie bolesne i nie wiem, dlaczego doszło do takiego rozłamu. Taka liczba znakomitych recenzji nie zdarza się każdemu autorowi — a już na pewno nie Turczynce próbującej odnaleźć swoje miejsce w literackim świecie Europy.
Jestem porównywana do Kafki i Becketta — ale nigdy w Turcji.
Przyjaciele mówią mi: Za każdym razem, gdy dostajesz nagrodę, nie możemy o tym napisać.
Pierwszą nagrodę dostałam, bo — wydaje mi się — komitet nie wiedział jeszcze o moim zaangażowaniu politycznym. Za Miasto w karmazynowej pelerynie umieszczono mnie w tureckim panteonie literackim, ale tego nie dostrzegłam, bo byłam pogrążona w depresji po jej napisaniu.
Kiedy trzy lata później opublikowałam czwartą książkę — całkowita cisza. Z diwy stałam się w Turcji nikim.
To w jakim miejscu czuje się pani u siebie?
Szczerze: czuję się bardziej bezdomna niż większość osób, które znam. Jestem u siebie wtedy, kiedy piszę. Dlatego tak kurczowo uczepiłam się przekonania, że jestem pisarką. W Krakowie czuję się nieźle. Mogłabym tu zostać. Niestety, ICORN daje azyl jedynie na rok. Inni czekają w kolejce. Sytuacja w Turcji jest bardzo niepewna. Wprowadzono godziny policyjne na wschodzie kraju, wojna między Turkami i Kurdami rozwija się, dochodzi do pogromów. Mimo to wraz z rezydencją wygasa moja europejska wiza.
Do czego pani wraca?
Nie mam pojęcia.
Najgorsza rzecz spotkała mnie w Turcji w 2003 r. Opublikowano o mnie książkę Miłość niemożliwa. Napisał ją mój były partner, wydawca, niespełniony pisarz. Portretuje mnie jako żydowską dziwkę (jestem konwertytką, pół—Żydówką), która sypia z każdym mężczyzną. Pisze, że jestem biseksualna i nie noszę stanika. Jako żydowska dziwka wystąpiłam w 17 nagłówkach prasowych.
Dopiero inwazja wojsk amerykańskich w Iraku pozwoliła mi zejść z pierwszych stron gazet. Wyjechałam z Turcji natychmiast po publikacji. Wróciłam trzy miesiące później, ale nie dało się tego wytrzymać — ludzie wyzywali mnie na ulicy. Tureccy mężczyźni odrzucili mnie całkowicie, jedynie feministki maszerowały w moim imieniu ulicami Stambułu. Szczęśliwie wyszła moja pierwsza książka po francusku, mogłam ponownie uciec. Znalazłam się na Rodos — znów ważyłam 47 kilogramów i myłam ręce kilkanaście razy dziennie. 12 lat później codziennie czyszczę swój pokój wybielaczem i czuję się brudna. Boję się sprawdzać maile. Nie autoryzuję wywiadów. I codziennie myślę, że każdy szanujący się turecki intelektualista wie, że stałam się najpopularniejszą turecką pisarką ostatnich lat, ale o tym milczy. I to jest największe wygnanie.
Asli Erdogan — (ur. 1967) — turecka pisarka i dziennikarka, studiowała inżynierię komputerową i fizykę; pracowała jako badaczka wysokich energii w Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN. Napisała kilkanaście książek, m.in. Miasto w karmazynowej pelerynie. Pracowała też jako dziennikarka — od 1998 r. głównie dla lewicowej gazety Radikal i Ozgur Gundem, gazety kurdyjskiej, z którą współpracuje do dziś. W obronę wolności angażuje się od 1993 r. Spędziła kilkanaście lat na emigracji
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie—obcasy/1,53662,19553286,czuje—sie—bardziej—bezdomna—niz—wiekszosc—osob—ktore—znam.html?disableRedirects=true
|